Czy czasem masz tak, że robisz totalnie nic?
I nie chodzi mi o robienie czegoś mało istotnego, jak np. przeglądanie mediów społecznościowych, czy czytanie jakiejś mało ważnej publikacji, gazety etc.
Tylko chodzi mi o maksymalne nic. Zamknięte w jakiejś jednostce czasu. Wtedy kiedy myśli lecą gdzie chcą (a z zewnątrz pewnie wyglądamy śmiesznie). Oczywiście może temu towarzyszyć zaduma, taka generalna. Nad sensem/bez sensem. Nad tym co ważne i nie. Nad tym kto jest ważny, a kto mniej. Ale też - nie zrozum mnie źle - nie takie myślenie o tym, bo ktoś pyta czy coś. Tylko myśli, które same do nas przyszły.
Ja czasem tak mam. Czasem myślę wtedy o chmurach, czasem o łące, czasem o tym co na tej łące mogło się wydarzyć, czasem o chwilach zupełnie nie ważnych - bo przeszłych, a może ważnych, bo przeszłych?
Czasem myślę o tym, co wydarzy się jutro, za tydzień czy miesiąc - nie planuje. Zastanawiam się. Ale też nie gdybam. Bo nic mi to nie daje ;)
Ostatnio pisałem o bliskości. I powiem Ci, że totalnie nic nie robienie wychodzi mi rzadziej, jeśli jest bliskość. A jak jej nie czuje, to automatu wskakuje w tryb zadumy. Ciekawe dlaczego tak się dzieje. Może czegoś szukam?
A może moja podróż trwa i wcale nie jestem u jej celu.
O takie tam. Pisanie o niczym. Bo serio na starcie nie wiedziałem o czym będzie ten post.
Ł.