niedziela, 20 maja 2007

...dobry do szpiku kości??...

czyżby?
nie... niemożliwe... ani tyle nie jestem dobry...
Kończę z lenistwem... zapytacie jak? przez pomoc... przez poświecenie się innym...
teraz jestem na etapie współorganizowania aukcji charytatywnej... pochłania mnie to bardzo, i cieszę się bardzo, że tak się dzieje... o to chyba w życiu chodzi...
... i wiem, że daje mi to radość... spalanie się dla innych... ale to nie dlatego, że jestem dobry, tylko dlatego, że chcę zmienić świat... naprawić go... nawet w pojedynkę...
no i mieć coś z tego - satysfakcję....

pzdr

Ł.

poniedziałek, 14 maja 2007

...lenistwo...

...dopadło mnie... nie chce puścić... a tak mi z nim źle...

...z jednej strony źle, ale z drugiej całkiem przyjemnie... wszystko mi zwisa, nic mi się nie chce...

Z perspektywy kilku miesięcy stwierdzam, że Finlandia to był zły pomysł... z kilku powodów...
1. Stałem się tam taki leniwy, że mi się już nawet nie chcieć nie chciało... teraz mam tak dalej... nie ma zajęcia, które by mnie pochłonęło... a to jest straszne - siedzę i nic nie robię... bo mi się nie chce... a jak już coś wymyśle i się zmuszę do działania, to zacznę i nie skończę, bo... bo nie wiem co... może nie mam dla kogo się starać, a da siebie samego mi się już naprawdę znudziło... bo ileż można...
2. Straciłem kontakt z częścią osób... znaczy się kontakt jest, ale nie taki jak był/jaki bym chciał...

Oczywiście są i dobre strony wyjazdu... ale je każdy zna...


A wracając do lenistwa... jedyne co bym chciał zrobić, to połazić po górach... chociaż nie mam pewności, czy jak bym już dojechał w te góry, to czy dalej mi by się po nich chciało łazić... muszę uciec, ale nie wiem dokąd... i się schować, ale nie wiem przed kim/czym... aby wrócić do siebie... odnaleźć własne 'ja'...

...aby być znowu sobą...

Zrozpaczony lenistwem,
Ł.

niedziela, 13 maja 2007

...wątpliwości...

Czasem nachodzą mnie wątpliwości... odnośnie mnie samego... odnośnie tego co robię, jak robię... po co... czy zachowuję się tak jak powinienem i zgodnie z "duchem obecnego czasu"... ponoć jestem oryginalny... niektórzy nawet twierdzą, że mnie lubią... ale coś jednak jest ze mną nie tak...
Wydaję się być lekko aspołeczny, mimo, że zbyt długi czas bez "tłumu" powoduje u mnie depresję (a może siedzenie w "czterech ścianach" to powoduje)... Często chciałbym uciec... od problemów... ludzi... samego siebie...

Ale się nie da... i trzeba sobie radzić... mimo wszystko czuję jakieś zadowolenie - oczywiście czasami... a jednak chciałbym coś zmienić, czegoś dokonać, zaznaczyć swoje istnienie w jakiś sposób...

Chyba nie chcę być takim jak inni... może stąd moja "oryginalność"... to, że się nie boję dentysty... że potrafię zatrzymać się i pomóc totalnie pijanemu człowiekowi leżącemu na chodniku (gdy całe tabuny innych przechodzą w pędzie życia...)... że potrafię siąść na ławce i słuchać śpiewu ptaków, mimo, że jest środek nocy... że spieszy mi się rzadko, bo życie nie polega na pędzie... że staram się nie przejmować niepowodzeniami... że pozostaję dalej w jakimś stopniu idealistą...

Jednocześnie potrafię kłócić się cały czas z rodziną, nie potrafię pomóc innym... nie potrafię... żyć?

Jestem inny... nie rozumiem siebie...

A jeśli chodzi o nadzieję (o której kiedyś pisałem, że lepiej ją mieć niż stracić) - nie ma sensu się łudzić... nadzieja ma to do siebie, że zabija tego, który ją posiada... jest swego rodzaju pasożytem... oczywiście nadzieja nieskończona i "głupia"... mimo wszystko i na przekór wszystkiemu... i nawet jak się już Wam wydaje, że jej nie macie, to ona dalej w Was jest... gdzieś głęboko... i wystarczy niewiele - gest, słowo, wydarzenie - aby ona powróciła, ze zdwojoną siłą... niby armia po przegrupowaniu...

A jednak wolę żyć "z" niż "bez" nadziei...

Pzdr,
Ł.

wtorek, 1 maja 2007

...czy aby na pewno?...

hmmm... ja jeszcze raz odnośnie tego szczęścia... teraz może trochę mniej myśląc o sobie...
Zastanawiałem się dzisiaj ile osób jest tak naprawdę szczęśliwych... bo w sumie z tych co znam, to praktycznie każdy ma jakieś zmartwienia, bolączki, problemy, problemiki... ale może mimo wszystko są oni szczęśliwi... miałem nawet na ten temat zrobić badania ;) niczym OBOP... i zapytać się najbliższych znajomych co o tym sądzą... ale zrobię je najwcześniej jutro... bo dzisiaj już trochę późno...

Zastanawiałem się także - bo ja nie umiem powiedzieć czy jestem szczęśliwy - dlaczego tak jest...
Czego mi właściwie brakuje do tego, żeby powiedzieć jasno i zdecydowanie "Tak, jestem szczęśliwym człowiekiem"...
Myślę, że trochę spokoju... i trochę tego co każdemu Wojownikowi Światła potrzeba...

"Wojownik Światła potrzebuje miłości. Przywiązanie, przyjaźń i czułość są częścią jego natury, tak samo jak jedzenie, picie czy radość walki w imię dobrej sprawy. I jeśli o zachodzie słońca nie czuje się szczęśliwy, znaczy to, że nie jest z nim w porządku. Wtedy przerywa bitwę i rusza na poszukiwanie kogoś, kto razem z nim obejrzy zachód słońca. Jeśli trudno mu znaleźć przyjaciela, pyta sam siebie: "Czyżbym obawiał się bliskości z ludźmi? A może ktoś obdarzył mnie przyjaźnią i nawet tego nie dostrzegłem?" Wojownik Światła może wybrać samotność, ale nie może paść jej ofiarą."

//Paulo Coelho


Tak... powinnienem przerwać bitwę i udać się na poszukiwania... ale gdzie?
Jestem pewny, że brakuje mi kogoś, z kim mógłbym oglądać zachody Słońca... i nie musiało by ich być trzydzieści jak na planecie Małego Księcia... wystarczy jeden na dobę... byle nie w samotności...

Ł.