środa, 28 marca 2007

...gdzie...

...chcielibyście żyć?
Zastanawialiście się może kiedyś - zupełnie przypadkiem - czy Polska to rzeczywiście dobre miejsce do tego, żeby założyć rodzinę, podjąć pracę (czy właściwie podjąć pracę i założyć rodzinę - ta kolejność jest lepsza;) ) i przeżyć resztę swojego życia tutaj?
Ja się zastanawiam... coraz częściej... a szkoda... kiedyś to było oczywiste... Polska - żaden inny kraj... jestem patriotą, byłem idealistą... a teraz? co mi pozostało... za rok koniec studiowania... jakiś etap się kończy, zamyka się ważny rozdział mojego życia... obiektywnie patrząc - moje CV zapewnia mi całkiem dobrą posadę... tak mi się wydaje... póki co wypruwam sobie żyły, żeby było jak najlepsze... dobra praca... ale chyba nie w Polsce... w świecie koneksji, korupcji i wyzysku... tak - tak trzeba nazwać to co się dzieje w Polsce - po imieniu... tym na górze (obiecałem sobie, że nie będę się mieszał w politykę... nigdy... ale nie da się odgraniczyć zupełnie) zależy tylko na tym, żeby jak najwięcej zagarnąć dla siebie... tym na dole - żeby jakoś dociągnąć od pierwszego do pierwszego...
A mogłoby być tak jak gdzie indziej... czysto, spokojnie, bez pośpiechu, wyzysku, "kopert"...
Mogło, ale Polak zawsze potrafi zakombinować...
I daje nam to to, że najlepsi uciekają, a zostają idealiści, patrioci i ci co niewiele potrafią...
Czy tak musi być? Czy nie da się z tym nic zrobić? Czy zawsze Polak może być mądry dopiero po szkodzie? Czemu się nic nie uczymy na błędach "przeszłości"?...
Pytam... ale nie dostaję odpowiedzi...
Nie wiem co będzie za rok, za dwa, za dziesięć... może nie będzie już mnie... może nie będzie już P...

Wokół nas snują się jak cienie
Słowa co straciły sens
Puste bez znaczenia fałszem wonne tak
Wasze słowa rzucane na wiatr

Słowa puste rzucane na wiatr
Słowa puste i głuche tak
Snują się wokół nas

Dzień za dniem wciąż słyszę
Głuchy kłamstwa dźwięk
Niczym hieny wycie budzi ciągły lęk
Czasem mam nadzieje że to tylko sen
Koszmar się zaczyna kiedy budzę się

Zatopić w ciszy się chcę
Wciąż jednak wdzierają się

//"Słowa", MonstruM

Ł.

//dodane chwilę później...

... i w takich chwilach cieszę się, że jestem sam... nie mam żony, nie mam narzeczonej, nie mam dziewczyny... nic mnie nie wiąże, nic mnie nie trzyma... mogę robić co chcę, gdzie chcę, jak chcę...
Jestem wolny - w kontekście bycia za kogoś odpowiedzialnym... - mogę wyjechać, mogę popełniać błędy, mogę zostać i tkwić w tym kraju bez większych perspektyw... i za ewentualne błędy będę płacił sam... nie moja rodzina, nie moja żona, nie moja dziewczyna... nikogo nie zaboli (poza nielicznymi, których zaboli, ale sobie z tym poradzą... wiem, bo ich znam... bezduszna technika pomoże im w tym...)... nikt nie będzie płakał...
chcę to jadę, nie chcę to zostaję... czysta wolność... w samotności...
(A szczerze to przyznam, że wolałbym być "zniewolony" - takim jest łatwiej... nie idą przez życie sami, dzielą smutki na dwoje, a radości mnożą raz cztery... mają podporę... ale obarczeni są odpowiedzialnością... (ahh to moje szukanie dobrych stron w każdej sytuacji...:P))...

Ł.

//dodane kolejną chwilę później...

i jeszcze tylko napiszę, że wolałbym żyć chyba "kilka lat" temu... być hatamoto... polec za swojego Pana... to jest to, co ludzie honoru lubią najbardziej... ;)

Ł.

sobota, 24 marca 2007

...bezduszna technika vol.2...

Postanowiłem wrócić do tematu techniki, technologi i temu podobnych spraw...
Na przestrzeni ostatnich paru tygodni poczyniłem pewne obserwacje - związane z wykorzystaniem techniki do komunikacji...
Zwykło się mówić, że "nowoczesność" bardzo sprzyja komunikacji i ją ułatwia... Ale czy tak jest naprawdę...?
Każdy dzieciak wie, jak łatwo jest zadzwonić z dowolnego miejsca (byle był zasięg) do kogoś za pomocą telefonu komórkowego... albo wysłać sms'a... jak łatwo i szybko (i chciało by się dodać przyjemnie) pisze się maila do kogoś na drugim końcu świata - oddalonego o setki kilometrów światłowodu... jak łatwo - używając skype - można zadzwonić do kogoś bliskiego, znajdującego się na drugiej półkuli, nie płacąc za to aż tak wiele, albo wogóle za darmo... jak wielu "nowych" "przyjaciół" można poznać wchodząc codziennie na jakiś chat, rozmawiając i tworząc swego rodzaju społeczność... jak łatwo można znaleźć "miłość" w internecie...
Wogóle wydaje się, że nowinki techniczne bardzo nam ułatwiły tą jakże skomplikowaną czynność jaką jest komunikacja...
Ale czy rzeczywiście?... Wiadomo - na odległość jak najbardziej nam pomaga... jest bezduszna - to fakt - ale daje nam jakieś możliwości, namiastki kontaktu...
Ale - moim skromnym zdaniem (obserwatora świata dzisiejszego) - technika burzy całkowicie komunikację i powoduje to, że ludzie zapominają, jak TO się powinno robić...
Wyobraźcie sobie sytuację, że mieszkacie z kimś... każde z Was ma swój komputer z niezależnym dostępem do Internetu... i co się wtedy dzieje? - zamykacie się w skorupach... we własnym świecie tworzonym z Was samych i cyfrowej przestrzeni... zapominacie jak się rozmawia, a słów używacie tylko do przekazywania informacji, a nie do rozmowy (takiej prawdziwej...)... Mało tego, często bywa, że słów nie używacie wogóle, bo po co, jak można coś napisać...
Wiecie kiedy -w takiej sytuacji - jedna z osób przyjdzie pogadać z drugą? - proste... jak jej łącze przestanie działać... no może jeszcze czasem jak potrzebuje jakąś informację, którą łatwiej przekazać osobiście...
Także śmiało mogę powiedzieć, że z mojego punktu widzenia, technologia zabija powoli (albo nawet szybko) zwykła międzyludzką, pełną emocji i zrozumienia komunikację... Niedługo pozostanie nam klawiatura... a język będzie nam potrzebny tylko do jedzenia...
Kiedyś taka sytuacja nie miała by miejsca... osoby nie mając Internetu rozmawiały ze sobą, po to, żeby się lepiej poczuć, żeby wymienić poglądy, usłyszeć kogoś, czyjś głos...

Takie są moje wnioski po trzech miesiącach siedzenia koło switch'a - najważniejszego urządzenia na tym mieszkaniu... bo ono daje nam Internet...

Ł.

czwartek, 22 marca 2007

...wytrzymałość...

...zastanawialiście się kiedyś nad tym w jaki sposób życie pisze nam role?...
Mam tu na myśli to, jak bardzo sprawiedliwie rozdziela nam "przygody"...

Na pewno wielu z Was (niewielu, którzy czytają tego bloga) przeczytał też mój opis... opis, który napisałem dosyć dawno... w środku nocy, po tym jak po raz kolejny pewna osoba próbowała mnie sprowadzić na Ziemię... Jest on - jak twierdzą Ci, którzy mnie znają dosyć "dopasowany" do mojej osoby...
Ale... właśnie... ale... chyba trzeba by go lekko zweryfikować...
Czy ktoś kiedyś myślał nad wytrzymałością człowieka?
...ile przeciwności losu jest w stanie znieść, żeby dalej mówić o sobie optymista?
...ile raz da się w coś wciągnąć, ale dalej pozostanie naiwny?
...ile razy uwierzy w innego, a później dostanie surową lekcję - zostanie zdradzony... wykorzystany... porzucony... zapomniany...?
...ile razy będzie się budzi rano myśląc "Dzisiaj będzie lepiej, będzie ładny dzień...", a już w południe stwierdzi, że nie potrzebnie otwierał oczy...?
...ile razy zaufa innym, a oni niestety okażą się niegodni choćby krzty zaufania?
...ile razy jego nadzieja zostaje zawiedziona... niespełniona... zgaszona...?
...ile razy jest w stanie się wzbić w przestworza po tym, jak coś/ktoś sprowadza go na Ziemię?

... ja wiem... wiele razy... ale kiedyś ta miarka się przebierze... a co zaważy na tym, żeby się zmienić w pesymistę, nieufającego innym, żyjącego bez nadziei i wiary w przyszłość... który w deszczowy dzień zamiast się uśmiechać, klnie jak szewc, bo pada, a jak świeci Słońce, to złorzeczy, że za gorąco... wiecznego zrzędę, któremu nigdy nic nie pasuje...
Otóż to nie musi być nic wielkiego... może to być chociażby utracenie rocznego dorobku fotograficznego (chociażby nawet był marny)...
Ale trzeba być twardym, nie łamać się... dać jakoś radę, jeszcze nie wiem jak na dłuższą metę, ale po prostu przeć pod prąd przeciwności chociażby się działo nie wiadomo co...
Ja byłem bliski dna... dzisiaj znowu... tylko dlatego, że przez klika godzin żyłem ze świadomością, że coś usunęło mi 16,6 GB wspomnień... w postaci zdjęć... po prostu znikły... bo system sobie coś ubzdurał...

Całe szczęście, że miał mi kto to odzyskać (dzięki Bobrze...)... bo ja byłem bliski rzucaniu dyskiem po pokoju... a wtedy by już nic się z niego nie dało odzyskać...

Dalej mnie nęka brak pewnych rozmów... pewnych kontaktów... chcę do Polski... chcę w Bieszczady... dwa dni, może trzy... z dala od "uroków" cywilizacji... (tylko gdzie znaleźć na to miejsce w moim przeładowanym na własne życzenie kalendarzu...)

Wiecie, że można tęsknić do lodów, kawy, ciastek... czy nawet spontanicznych wyjazdów w środku nocy...


(miało być pesymistycznie, wyszło lekko optymistycznie... albo neutralnie... chyba nie potrafię się załamać do końca... :P )

Pozdrawiam,
Ł.

środa, 21 marca 2007

...wątpliwości...

Czy macie czasem tak, że pomimo wspaniałego humoru, pełnego optymizmu i pozytywnego nastawienia do świata/ludzi, nagle dopadają Was wątpliwości?
Zupełnie nie wiadomo skąd, najczęściej wywołane jakimś drobnym znaczeniem - nie mającym znaczenia, bez sensu zupełnie... a jednak - np. sms'em, mailem, czy urywkiem rozmowy albo nawet czyimś zachowaniem?
Ja chyba jestem mistrzem wątpliwości... dopadają mnie wielokrotnie w ciągu dnia - potrafię rano wstać, być zadowolonym, cieszyć się każdą minutą... aż tu nagle bach... i spada na mnie konieczność myślenia... I to często chodzi o sprawy naprawdę błahe... takie jak np. to, że ktoś się do mnie nie odezwie, zignoruje mnie, nie ma ochoty pogadać, nie odpisze od razu na sms'a, swoim zachowaniem spowoduje, że czuję się opuszczony, wyleci mi z rąk szklanka, albo bila zamiast wpaść do uzy poleci w sobie tylko znanym kierunku... I poczynając od błahostek zaczynam roztrząsać po raz wtóry swoje życie, swoje wartości, priorytety... zastanawiam się nad przyszłością, słusznością decyzji, ważnością kontaktu... z bliskimi, z przyjaciółmi...
Życie jest na pewnie sposób fascynujące... zwykle wtedy kiedy się nam wydaje, że wychodzimy na prostą potrafi bardzo szybko zawrócić... aby potem (tak - wierzę w to) z dużym impetem dać nam radość, zadowolenie, satysfakcję... Bo co za radość będziemy mieć z osiągnięć, jeśli nie poświęcimy na nie odpowiednio dużo wysiłku? - Będą dla nas płaskie, niewymiarowe wręcz...
Dlatego trzeba patrzeć w przyszłość z wysoko podniesioną głową (oczywiście bez przesady... w wyższych partiach atmosfery jest mniej tlenu - a to szkodzi;) )... liczyć na to, że mimo wszelkich przeciwności losu, wiatru w oczy, czy nawet śniegu (co się czasem zdarza)... kiedyś będzie lepiej - dostaniemy wiatr w plecy, aby płynąć przy w pełni rozwiniętych żaglach naszych dokonań i doświadczeń...
Właściwie nie jesteśmy przewidzieć do przyniesie nam życie... jaki ma dla nas scenariusz (no może, David Harkley ma taką wiedzę... ale przez to jest ona biednym człowiekiem...)... i to właśnie jest zadziwiające...

"Powoli wstaje nowy dzień
I z wolna słońce wznosi się nad horyzont
W oczach strach przed świtem trudno ukryć tak
Nie wiesz co przyniesie nowy słońca blask
Każdy dzień nieustanną walką jest
I czy tego chcesz czy nie"
//"Otchłań życia" MonstruM

Ł.

...różne takie...

Dziwne... jak szybko jest sobie człowiek w stanie poukładać życie... w sumie jeszcze w niedzielę widziałem same problemy... a teraz zupełnie inaczej - widzę problemy, ale sprowadzam je do czegoś z czym da się żyć i z czym można sobie poradzić...
Od razu mi wraca "wieczny optymizm"... nadzieja się budzi... można robić zdjęcia... można wszystko :P
Dzisiaj mam dzień nadrabiania zaległości... ostatnimi czasy ich trochę narobiłem, ale powoli wracam do dawnej formy :) - w sumie duchowo i fizycznie, bo od niedawna zacząłem chodzić na siłownię...
Dalej boję się powrotu do Polski... ale myślę, że dam radę - jak wrócę wtedy zacznę myśleć co i jak zrobić, jak sobie z czym poradzić... teraz chcę mieć myśli wolne od zmartwień...
Oczywiście tak całkiem się nie da... ale w końcu takie jest życie i nie mamy na to większego wpływu...

Za łatwo mi się chwilowo żyje... ciekawe skąd będzie następny cios... (mam pewne podejrzenia...)

"Gdy przyjdzie znowu czas
W przestworza wzbiję się
Niczym drapieżny ptak
By wolność przynieść Wam
Tak wielu było nas
Walczących w górze tam
Nie każdy szczęście miał
By znowu wzbić się tam"
//"List" Monstrum

Ł.

sobota, 17 marca 2007

...problemy...

...problemy...problemiki...
Życie dostarcza mi rozrywek wielu... codziennie praktycznie rodzą się nowe (bądź odradzają stare) problemy... Niektórzy mówią, że narzekam, że właściwie nic nie robię, żeby było lepiej... Mają rację... tak mi się wydaje - w końcu to moi przyjaciele tak mówią - oni mnie znają...
Ale największy problem to taki, że nie wiem jak radzić sobie z pozostałymi problemami... Wiadomo - trzeba je rozwiązać...
...pytanie tylko jak?
Odpowiedź: (najprostsza jaka chyba istnieje)... rozwiązać je po kolei... tak - po kolei, jeden po drugim, aż znikną wszystkie, albo chociaż w części...
Strategia świetna... problem (kolejny;) ) w tym, że moich problemów nie da się rozwiązywać jeden po drugim... trzeba coś wymyślić, żeby rozwiązać je naraz...
Dlaczego? A no dlatego, że są ściśle ze sobą powiązane... taki węzeł gordyjski, tylko że nie da się rozwiązać go jednym cięciem... no chyba, że najpierw ciąć w poprzek, a później po skosie (Ci co wiedzą o co chodzi, to się domyślą jak się takie cięcie nazywa...)... ale to mocno nie w moim stylu... z reszta i nie "okazja" do stosowania takowych cięć...
Czyli jeden sposób, to zakasać rękawy i wziąć się do roboty... najlepiej od początku... i nie dać się i "dokopać życiu" (jak to określił jeden z trzech:P)... i tak zamierzam zrobić... jak uspokoję myśli, jak wyciszę umysł, tak, żeby był w stanie wygenerować jedną, sensowną, genialną strategie na radzenie sobie z problemami...
Kwestia tego, że ostatnio mój mózg nie bardzo chce odpoczywać... cały czas pracuje na wysokich obrotach... po prostu się mocno pogubił i mam mętlik w głowie...
Właściwie się to tyczy tego, że pogubiłem się sam, a nie mój mózg... chociaż sam nie wiem...
Nie wiem komu mogę zaufać, kto jest moim wrogiem, a kto przyjacielem (znaczy się oprócz tych pewnych;) )... z kim mogę szczerze i bez ogródek pogadać, a komu nie powinienem mówić nic, albo bardzo niewiele... jak bardzo mogę dać siebie poznać, a kiedy skryć się pod płaszczem tajemniczości (a niektórym chyba za dużo swojego "ja" pokazałem... przez co wydaje mi się, że z nimi się zmieniły...) nawet się gubię w tym co czuję, do kogo czuję, jak się czuję... nie wiem nawet czy dany dzień jest udany, czy może nie... nie umiem wartościować...
Dodatkowym utrudnieniem jest to, że na "wygnaniu" nie mam za bardzo z kim szczerze pogadać (oprócz P. - on jest zawsze... na wyciągnięcie ręki... no może prawie zawsze...)... Wiem - są komunikatory... ale komunikator mi nie zastąpi rozmowy w cztery oczy, parku koło ROSiRu, bilarda w ósemce, dziewczyn uprawiających jogging (które były często inicjatywą rozmów bardzo-ważnych), Matysówki, albo nagłej i niespodziewanej wyprawy do Kolbuszowej...
Jeszcze - tak, żeby było ciekawiej - brakuje mi pewnych rozmów tutaj - na "wygnaniu"... które kiedyś się toczyły, a teraz tak jakby zanikły - nie wiem, może brak czasu, a może jakaś inna przyczyna to spowodowała...
Sumując to wszystko, moje zagubienie się pogłębia... czekam aż dosięgnę dna... może usłyszę pukanie z dołu...
Nie zmienia to faktu, że pozostaje wiecznym optymistą, romantykiem i takie tam co w moim opisie są... zmieniam się, z każdą chwilą... ale nie o pełne 180 stopni... wychylę się najwyżej o parę stopni w lewo, albo w prawo... ale pozostanę sobą... mam nadzieję...
I chyba powinienem dojrzeć... bo póki co to jestem raczej dużym dzieckiem, który za dużo oczekuje od świata... ma zbyt wyidealizowane poglądy... i jest mocno naiwne...

Motto na dzisiaj: "Walcz, raz na ringu, a raz w klatce, walcz walcz walcz..." (Masayskie nakazanie)

Dzięki tym którzy są... nie dlatego, że muszą, ale dlatego, że chcą...

A kiedyś napisze o obserwacjach, jakie przeprowadziłem "przy okazji" mojego nijakiego humoru... Temat: "Reakcja ludzi na :( i :| " (wprawdzie wyniki nie zachwycają, wręcz lekko dołują, jednak lepiej wiedzieć jak jest... a nie łudzić się, że jest lepiej...)

Pozdrawiam (wieczny optymizm)...

Ł.

niedziela, 11 marca 2007

...pisanie...

Ostatnio - w związku z tym, że zająłem się trochę wodolejstwem - zacząłem się zastanawiać co mnie do tego popchnęło...
Według "Podróży z Herodotem" (cytat mam od E. ;) ) generalnie ludzi popycha do pisania to, że chcą zostawić po sobie coś wartościowego... a właściwie, to uważają, że są na tyle mądrzy, że muszą coś napisać, bo to się może przydać potomnym...
A dlaczego ja piszę? Czy też z tak "błahych" powodów?
Piszę chyba dlatego, że chcę żeby ktoś mi pomógł w rozkminieniu tego co we mnie tkwi i co się wokół mnie dzieje... chcę być rozumiany, jasno się wyrażać...
Z drugiej strony do pisania skłoniło mnie to, że wydaje mi się, że mnie to oczyszcza... że jest to jakimś ujściem dla moich myśli, mogę podzielić się wnioskami, spostrzeżeniami...
Może nawet ktoś to czyta, może uważa to wszystko za głupotę, albo znajduje "coś" dla siebie (jeśli tak, to jest mi niezmiernie miło)... Wiem, że nie jestem stworzony do pisania... więc z góry przepraszam za wpadki językowe, stylistyczne itp...
...piszę bo lubię...
...piszę bo jest mi źle...
...piszę bo jest mi dobrze...
...piszę bo mam wątpliwości...
...piszę bo nie wiem co robić...
...piszę bo szukam pomocy...
...piszę bo czasem nie ma z kim pogadać...
...piszę bo...

Jedno jest pewne: Nie piszę dlatego, że pisanie jest w modzie... zawsze odstawałem od trendów społeczeństwa ;)...


Pozdrawiam wszystkich czytających i piszących (jak też i tylko czytających...)...

Ł.

środa, 7 marca 2007

...plan...

...na życie...
Wczoraj się zacząłem zastanawiać nad tym, co ja właściwie chce w życiu robić... właściwie to na takie pytania to trochę za późno - w wieku 23 lat trudno zmieniać całkowicie "profil życia"...
...ale z całego tego zastanawiania się wyszło mi tylko tyle, że nie mam totalnie planu na życie... nie wiem co chcę robić, z kim, gdzie... nie wiem nawet czy wolę zostać w rodzinnej miejscowości, czy też "uciec" gdzieś dalej...
...a chyba powinienem mieć już obrane jakieś cele... dalsze niż koniec semestru... bo póki co to żyję po to, żeby zdobywać poszczególne szczeble na drabinie mojej edukacji... edukacji, co do której nie jestem pewny czy zmierza w dobrym kierunku...
Za dużo wątpliwości w tym moim życiu... a właściwie we mnie... czemu nie potrafię się cieszyć chwilą, czerpać z życia pełnymi garściami i nie patrzeć w przyszłość za daleko... czyżbym się starzał... dorastał?
Wolałbym być dzieckiem - nie przejmować się problemami większymi niż to, że skoro pada deszcz to będę musiał siedzieć w domu, albo że muszę się podzielić zabawką z rówieśnikiem...
Właściwie to zawsze uważałem się za pełnego spontaniczności... potrafiącego podejmować decyzje just-in-time... mającego za nic wszystkie plany (bo przecież one zawsze się sypią... moją dewizą było: "Najlepszy plan to brak planu...")... a teraz... przejmuję się tym co będzie za miesiąc, pół roku, rok... 5, czy 10 lat...
Ma ktoś może gotowy plan na moje życie? - Jak tak, będę wdzięczny za udostępnienie go ;)

wtorek, 6 marca 2007

...wyprawa marzeń...

Tybet. Tak, Wyżyna Tybetańska... kraina nieodgadniona, nie do końca zbadana... kusząca swoimi tajemnicami... "innością" życia, wiary, poglądów... Tybet to jest miejsce na Ziemi, które bardzo chciałbym odwiedzić...
Spytacie dlaczego? Może to ze względu na ową tajemniczość, a może przyciąga mnie tam nauka Buddyzmu, czy też prostota życia w Buddyjskim klasztorze...
Jedno jest pewne... Tybet zawsze był i będzie celem wyprawy moich marzeń...

Właściwie to nie jest opis wyprawy, czy plan podróży - ciężko by było takowe napisać, marząc o Tybecie... Będzie to raczej zbiór luźno związanych wyobrażeń i zagadek dotyczących wyśnionego Tybetu...

Już samo położenie geograficzne Tybetu powoduje u mnie dreszczyk emocji. Dach Świata jak zwykło się mawiać, otoczony najwyższymi górami świata, właściwie nieskażony cywilizacją XXI wieku, przez co owiany mgłą tajemnicy. Podróż w głąb Azji okazuje się zatem, nie tylko podróżą w przestrzeni, ale i w czasie...
Tybet zachęca mnie nie tylko ze względu na swój tajemniczy wizerunek. Interesuje mnie także kultura tamtejszych terenów, ludzie tam mieszkający (którzy są nieprzeciętnie uprzejmi - oczywiście rodowici Tybetańczycy), a przede wszystkim świat mnichów, świątyń, wszechobecnej na co dzień religii i prawdziwej wiary. Pasjonuje mnie ich światopogląd, życie z dala od problemów świata naszego... a jednak tak mocno zakłócone przez rząd Chińskiej Republiki Ludowej...
Tybet byłby dla mnie dobrym miejscem ucieczki od tego co jest tu i teraz, od tego co mnie wiąże i nie pozwala żyć tak jakbym chciał, od tego, co kształtuje nas na podobne sobie postacie - każdy w garniturze pod krawatem, w pogoni za karierą i bogactwem... bogactwem doczesnym...
A Ci ludzie - niby biedni, jednak tylko pozornie - ich bogactwem jest kultura, dorobek, spokój życia i radość... zbliżająca się nirwana...

Tybet wiąże się jeszcze z jedną ważną dla mnie sprawą... z marzeniem o wielkim fotoreportażu... a temat Dachu Świata jest wciąż popularny, dla mnie interesujący... Mimo wielu już publikacji na ten temat, jest on wciąż świeży i każdy może znaleźć dla siebie coś "nowego", niewidocznego dla innych.

Wyobraźcie sobie, że
...stoicie w centrum Lhasy - stolicy Tybetu. Miasto to jest zaliczane do cudów świata, przez całe wieki było siedzibą Dalaj Lamów, celem licznych pielgrzymek... położone na wysokości 3683m. n.p.m. Nad miastem tym góruje wybudowany na wzgórzu Pałac Potala (dziś muzeum, przypominające o wspaniałości niegdysiejszego państwa tybetańskiego) - siedziba Dalaj Lamów - najważniejszy zabytek miasta. Jest to miasto kontrastów - można tam zobaczyć zarówno to co najpiękniejsze, jak i to co najbardziej przerażające w dzisiejszym Tybecie. To tutaj jawnie widać wpływ chińskiego uwspółcześniania Tybetu - plac przed Pałacem Potala dziś został przekształcony w łudząco podobny do placu Tienanmen w Pekinie, zaś tradycyjne miejsce spotkań tutejszych mieszkańców w typowo chińskie centrum handlowe. Obecnie miasto to jest w większości zamieszkiwane przez Chińczyków, dzielnica tybetańska stanowi wydzieloną część ok. 4 procent całej powierzchni tegoż pięknego miasta.
...przechodzicie obok świątyni Jokhang... najważniejszego miejsca modlitw w Tybecie... Wzniesionej ok 700 roku naszej ery. Siedziba złotego posągu Buddy Sakyiamuni, którego twórcą był według podań sam Budda.
Nad miastem górują najważniejsze klasztory Tybetu: Drepung, Sera i Ganden... Drepung - "stos usypany z ziaren ryżu" - pokrywa zbocze pobliskiej góry białymi klasztornymi budynkami. Sera - na dziedzińcu którego spotkać można mnichów w szatach koloru ciemnego wina, poddających się południowej dyspucie... wyrywających się do odpowiedzi, bądź chowających głowy pod szatami ze wstydu spowodowanego niewiedzą... Wreszcie Gendan - "radość" czy też "raj" - siedziba największego tybetańskiego zakonu. Najbardziej zniszczony przez barbarzyńskich czerwonogwardzistów...

Wyobraźcie sobie...
...że przemierzacie niezmierzone przestrzenie tego pięknego płaskowyżu. Na około rozciąga się daleki horyzont łącząc się w nieskończoności z niezmiernie czystym i błękitnym niebem, czasem bielejąc jaskrawością leżącego od wielu lat śniegu na okalających Tybet szczytach Himalajów...
..że przeglądacie się w kryształowych wodach jeziora Yamdrok-tso (zwanego również Jeziorem Skorpiona) - jednego z czterech świętych jezior...
...jadąc starą, zdezelowaną chińską ciężarówką, mijacie pastwiska, na których Tybetańczycy wypasają wielkie jaki... zwierzęta bardzo potężne i pełne nieufności, spoglądające spode łba, grożąc wielkimi rogami...
...spacer do bram jednego z wielu tutejszych klasztorów... spotkanie z tą potężną religią - tak inną od tej do której przywykliśmy za sprawą naszych ojców, jednakże tak bardzo tolerancyjna i otwartą...

Wreszcie wyobraźcie sobie otaczającą Was z każdej strony wolność, która pozwala Wam oddychać pełną piersią rzadkim na tej wysokości powietrzem i delektować się urokiem nieskażonej i niezniszczonej przez okrutnych ludzi przyrody...

Według starego przekazu Tybet powstał w następujący sposób:
"w zamierzchłych czasach, kiedy nad krajem dominowały cudowne śnieżne góry, poniżej kwitły łąki i rosły lasy, a w dole ziemię pokrywał wielki ocean. Wraz z biegiem czasu wody spłynęły do południowego oceanu i wyłonił się ląd. Ziemia zaludniła się, a w lasach szczęśliwie żyły małpy, ptaki i inne zwierzęta. Potem zgodnie z prawem zmian drzewa stawały się coraz rzadsze, a bogini ziemia przybrała nowe oblicze. Następnie każda żywa istota została przypisana miejscu zgodnie z prawem karmana. Niech wszystko trwa jak dawniej i niech panuje dostatek".

A jaki jest Tybet naprawdę?
Na pewno piękny... jednak już niedługo za sprawą polityki Chińskiej Republiki Ludowej może się to odmienić... postępująca wycinka lasów, wydobywanie uranu, walka z tradycyjnym Tybetem... to wszystko może zniszczyć tą piękną i pełną harmonii kulturę...

...zanim to nastąpi, chciałbym doświadczyć wszechogarniającej nirwany na własnej skórze, dotknąć tych ludzi, zachłysnąć się świeżym powietrzem... i uwiecznić to wszystko w fotoreportażu, na kliszy mojego aparatu...

niedziela, 4 marca 2007

...bezduszna technika...

Zainspirowany rozmową z E. zacząłem się zastanawiać nad tym, jaką rolę odgrywa w życiu moim/i innych ludzi technika... Technika w pojęciu komputery, telefony, smsy i tp...
Czy wogóle ludzie potrafią jeszcze rozmawiać bez użycia tych gadżetów? Wydaje mi się, że wielu zapomniało o co chodzi w rozmowie i skupiają się właściwie na przekazywaniu informacji...
A przecież sztuka rozmowy jest tak ważna, bo przecież nie tylko to co mówimy się liczy... ważne jest także to jak mówimy, co robimy mówiąc, nasza mimika, gesty... podświadome zachowania...
Właściwie jestem skłonny stwierdzić, że wszystko inne jest ważniejsze niż same słowa...
Z drugiej strony, ludzie są tak skupieni na przekazywaniu informacji, że zapominają o tym, żeby ją odbierać od innych... więc żyjemy w jednym wielkim szumie informacyjnym... gdzie nikt się nie słucha, a wszyscy mówią... może stąd te wszystkie nieporozumienia, wojny, głód na świecie, całe zło, mniejsze i większe...
Inna sprawa, to czy technika nas usidliła... czy potrafisz wyłączyć telefon jadąc na wakacje w Bieszczady, czy nad morze? (weźmiesz go na pewno, bo będziesz mówił, że ze względów bezpieczeństwa, że zawsze się coś może stać, jakiś wypadek, nagła sytuacja... że nie możesz sobie pozwolić na całkowite odcięcie od świata...)... Ale czy nie było by pięknie, odciąć się od wszystkich problemów, trosk i zmartwień i cieszyć się pięknem natury, bez dodatków technicznych... - w dzisiejszym świecie to chyba nie wykonalne... a szkoda...

Druga sprawa: może ludzie powinni mówić sobie wszystko? - nie było by nieporozumień, zawiedzionych nadziei...

Ł.

...sprawdź siebie...

...zastanawialiście się ile razy życie wystawia nas na próbę?
Ile mamy przed sobą sytuacji, gdzie musimy podjąć wyzwanie (i nie zawsze jest ono tak łatwe jak wyzwanie Actimela...)...
Wydaje mi się, że często nie zdajemy sobie sprawy jak powszechne jest to zjawisko... (przynajmniej ja sobie nie zdaje ;))...
Np. teraz - właśnie wróciłem z biegówek - wcale na nie nie musiałem iść, tym bardziej, że sporty zimowe wogóle mnie nie pociągały, ani nie pociągają... Ale mimo wszystko poszedłem - i się sprawdziłem - 3km, pierwszy raz... nie mówię, że było łatwo, parę upadków się zaliczyło, ale były i chwile wspaniałego uczucia... Podobnie w połowie stycznia na nartach - pierwszy raz... z tym, że wtedy upadków było o wiele więcej...
Właściwie taką pierwszą wyprawę na narty można porównać do życia (teraz mi to na myśl przyszło...) - na początku poznajemy jak się zachowujemy, później zaliczamy wiele upadków (jest to pewne, przynajmniej jak się człowiek sam uczy), następnie stawiamy pierwsze pewne kroki... a później wszystko zależy od nas - możemy jeździć ostro i szybko (co by według mnie było odpowiednikiem życia "pełnią życia" - z mnóstwem adrenaliny i naginając granice ryzyka), albo jeździć "bezpiecznie" - powoli, pługiem... nie rozwijając wielkich prędkości... (czyli przeżyć życie normalnie - bez wyskoków i bez "sprawdzania" jakie ono może być fascynujące...).
Ja zdecydowanie wolę "ostrą jazdę bez trzymanki"... wprawdzie na nartach nie mogę sobie na to pozwolić (ze względu na zbyt krótki staż), ale w życiu jak najbardziej staram się z tego korzystać.
Dlatego często słyszę, że robię rzeczy nieprzemyślane, często głupie, albo nieusprawiedliwione...
Ale mam radość (czasem większą lub mniejszą) z życia... i chyba go nie żałuję... ;)

Ł.

sobota, 3 marca 2007

...przyjaźń...

Na początek mała dygresja na temat przyjaźni... Jest to dla mnie temat bardzo ważny, właściwie bez przyjaźni nie wyobrażam sobie życia...
Całe szczęście życie obdarzyło mnie paroma wspaniałymi przyjaciółmi... jednak są osoby, które chcą nazywać mnie przyjacielem i oczekują tego samego ode mnie...
I tutaj pojawia się kilka pytań...
...czym jest przyjaźń?...
...czy nie jest ona bezinteresowna?...
...czy nie polega na tym, że dajemy się w całości komuś i tego samego oczekujemy od niego?...
...czy nie jest ona pełnym poświeceniem innej osobie?...
...czy przyjaźń polega na tym, że powinniśmy być dostępni 24h na dobę... niezależnie od okoliczności?...
...czy nie obarcza nas odpowiedzialnością za drugiego człowieka?...
Wiem jedno - że jest ona czymś na tyle szczególnym, że warto się o nią starać i podtrzymywać ją z całych sił...

Mam wrażenie, że czasem gubię się w swoim świecie - mimo, że wydaje mi się, że ułożyłem go sobie bardzo dokładnie...

Ł.

... na początku było słowo... i od niego się wszystko zaczęło...

Witam...
Wygląda na to, że będzie to mój kolejny blog... obok tych, które można znaleźć u mnie w profilu...
Nie wiem czy kogokolwiek zainteresuje to, o czym będę się starał tutaj regularnie, bądź też mniej regularnie pisać...
A pisał będę o wielu sprawach... począwszy od drobnych radości mojego życia, a skończywszy na moich własnych refleksjach i przemyśleniach dotyczących rzeczy ważnych (dla mnie) takich jak przyjaźń, miłość, rodzina...
Właściwie to, czy będę miał czytelników mnie nie interesuje... ważniejszym dla mnie jest to, że będę miał jak uzewnętrznić swoje "ja"...

Zapraszam do lektury i dyskusji...

Ł.