piątek, 26 października 2007

...samotność... i piątkowe wieczory...

...piątek wieczór... późny wieczór... jak zwykle dopada mnie okrutne uczucie... uczucie samotności...
jest to silniejsze ode mnie...
...co mnie najbardziej przeraża, to to, że zostanę "sam" do końca już... "sam" a nie sam, bo zawsze mogę pojechać do któregoś z przyjaciół... zostać zmaltretowany przez żonę jednego z nich... móc się poprzejmować ich życiem... starać się udawać, że jest ono trochę moje...
...ale brakuje mi jej - drugiej połowy mnie... mojej duszy, kawałka cienia...
...nie ma się do kogo odezwać... nie ma na kogo spojrzeć... nie ma... nie...
...zaczynam mówić do siebie... ponoć człowiek czasem potrzebuje porozmawiać ze swoją duszą... szkoda, że moja jest gdzie indziej... mówię do swojej pustki, starając się ją przekonać do czegoś, czego ona nie akceptuje...
Co więcej poczucie samotności jest wzmagane przez oczekiwanie na wynik rozmowy o pracę... jestem teraz zawieszony - w powietrzu... nie stąpam po Ziemi, ale i nie dotykam Nieba... Pozostaje mi cierpliwie czekać, a czekanie w pojedynkę jest trudne... bo stwarza okazje do myślenia...
...stanę się poważnym człowiekiem? czy dalej będę mógł wieść beztroskie życie spontanicznego świra... beztroskie... śmiać mi się chce... ale "beztroskość" mojego życia to inny zupełnie temat...

Nie wiem ile osób jeszcze czyta tego bloga... może nikt (wtedy by było chyba lepiej... myśli kołatały by się tylko w moim umyśle i tutaj... nieuwalniane przez innych do świata zewnętrznego)... a może jest ktoś, kto to czyta i stara się zrozumieć... albo i czuje czasem, że piszę o nim samym...
...jest to możliwe... nawet bardzo...


...straciłem nadzieję?...

pzdr.
Ł.

Brak komentarzy: