piątek, 7 września 2007

...różne takie...

...miałem coś napisać, tylko chyba zapomniałem co:P

Zacznę od korelacji do bloga Masaya... [może w międzyczasie mi się przypomni o czym miałem pisać]... no więc Masay w ostatnim poście podsumował wakacje... swoje... zaczął od tego, że nie udane... a ja podjudzony przez niego zastanowiłem się nad swoimi... hmmm... nie-wakacjami... bo niby wakacje i to ostatnie chyba, a tu jednak nie było miejsca żeby je przeżyć jakkolwiek wakacyjnie... zresztą - tak jest od paru lat - po prostu nie ma szans żeby wakacje spędzić wakacyjnie... Myślałem, że chociaż te ostatnie się uda... a tu pogoda mnie obudziła... z "ręką w nocniku"... jak się takowa utrzyma, to we wrześniu nawet w Bieszczady nie uda się wyskoczyć, nie mówiąc już o namiocie czy rowerach na dłuższą metę... planu tatrzańskiego też się nie uda zrealizować, a ja już się napaliłem na skończenie Orlej i zdobycie Mnicha (o Rysach niewspominając, bo to już w planie od paru lat... i się nie udaje...)
Może już czas zacząć myśleć głównie o sobie? nie oglądać się cały czas na to co w domu powiedzą, jak zareagują... może trzeba dążyć do realizowania marzeń, zdobywania szczytów, rozwijania zainteresowań...

Powiało pesymizmem, a przecież zbieram energię do działania... ostatnio nawet miałem tak, że emanował ze mnie świetny humor... trochę przygasł dzisiaj, ale to kwestia znużenia życiem wiejsko-małomiasteczkowym... brakiem rozrywek i zagubieniem się w kalendarzu ze względu na identyczność każdego dnia...

Mam... miałem pisać o uczuciach... oczywiście nie bez powodu - nie to, żeby trafiło się jakieś nowe, ale dzisiaj się nasłuchałem jazzu, konkretnie Norah'y Jones... no i ona mnie tak jakoś nastroiła do tego, żeby się zastanowić nad tym co czuję, do kogo, dlaczego, po co i takie tam...
Nie myślcie, że zaraz o tych wszystkich moich przemyśleniach napiszę... co to to nie... Ci co mają wiedzieć i tak wiedzą... przynajmniej tak ogólnie... a w szczególe wszystko pozostaje dla mnie ;) - taki ze mnie samolub ;)
Ale do rzeczy... No więc za rok kończę studia... chyba ;)... za rok zacznę "życie na własną rękę" [a tak naprawdę to na własną rękę już żyję:P]... zaczynam myśleć więcej o tym co będzie [a nie o tym co jest]... i się tak zastanawiam kiedy będzie najwłaściwszy moment na założenie rodziny. Jedna miła pani na szlaku na Granaty powiedziała mi, że się już spóźniłem... bo najlepiej mieć dzieci w wieku 20 lat, bo jak się je odchowa to jest jeszcze czas na wędrówki, zainteresowania, wycieczki czy jazdę na rolkach ;)... No fakt - rację ma [ta Pani]... no ale nie bardzo było z kim założyć tą rodzinę:P I tutaj kolejne pytanie :P - czy ja w końcu trafię tak, że rodzinę się uda założyć ;)... nie przewiduję tego - znając siebie - przez najbliższe 2 lata... tyle mniej więcej trwa u mnie "szok pourazowy"... tyle trwał w podstawówce, tyle w liceum, to i teraz tak będzie... chyba... ;)
A może nie:P... w sumie oby... bo łatwo przez te dwa lata by nie było... ;)
No chyba, że nagle coś się diametralnie w moim [i nie tylko] życiu zmieni... wtedy może zdarzyć się wszystko... ale takie tam dywagacje, w sumie nie wiem po co to pisze... może z nudów, a może dlatego, że nawet nie mam kiedy przedyskutować tego z przyjaciółmi...

Obecnie dosyć mocno remontuję dom rodzinny - nowy fach zdobywam, a nawet kilka:P Trochę już zaczyna być męczące tak remontować i zmieniać coś, jak inni nie bardzo okazują za to wdzięczność, czy chociaż szacunek jakiś... albo jego namiastkę, ale w sumie tego też się trzeba nauczyć - nie dostawania zapłaty za to co się robi...
Najśmieszniejsze jest to, że jak skończę ten remont, to jedynym niewyremontowanym miejscem w domu będzie mój własny pokój... ale się nie mam co martwić - obiecali mi remont... pięć lat temu, to może i kiedyś go zrobimy... :] może... [a i tak wtedy mi nie pozwolą urządzić go tak jak chcę...]

Już jest późno, więc się kładę... a jutro bym zrobił coś co by zmieniło trochę moje życie... na lepsze najlepiej ;) może jakieś winko? albo chociaż wypadzik do jakiejś knajpki... [najbardziej to bym się chciał znaleźć w Rzeszowie... i pójść w końcu do kina...;)]

pzdr.
Ł.

1 komentarz:

Basia pisze...

Heh...dobrze, ze chociaż masz swój pokój;) Niewyremontowany ale swój. Moje rzeczy od powrotu z Niemiec wciąż jeszcze w walizce, bo pokoju jako tako już nie posiadam...podobno dlatego, ze nie jest potrzebny komuś, kogo ciągle nie ma;P Przesyłam pozytywna energie!!!