Na wstępie disclaimer.
To jest post ulepiony. Ulepiony z postów, których nie publikowałem ostatnio, mimo, że jakoś tam pisałem. Dlaczego nie publikowałem - nie wiem. Dlaczego publikuję - nie wiem. Czy coś wiem? Niespecjalnie.
14.02 Walentynki.
Super dzień! Wyjazdowy. Generalnie ten tydzień jest w pewien sposób w takim ruchu, że się nie idzie zatrzymać i pomyśleć. Mam wrażenie, że dużo na siebie biorę. Znowu. Wczorajsze spotkanie - na szczycie. Jak zawsze. Musiałem się odezwać. A tym samym wystawić? Pokazać? Po cholerę zawsze się pcham przed szereg. Zwykle tylko dodatkowe rzeczy z tego są do zrobienia, a profitów - nie czarujmy się - niewiele.
Co do Walentynek - nie wypowiadam się. Nie dostałem żadnej. Ale kij w oko - przyzwyczajony jestem. W zasadzie w sumie nie oczekiwałem. Dzień jak co dzień, tylko w Warszawie.
16.02 Trasa
No i kolejny dzień trasa, kolejny dzień "przesiedziany". Zrobione - całe nic. Trochę na telefonie pchnięte. Ale dalej brakuje procesu, a jest tylko praca ad hoc. Co dzień obiecuję sobie, że się to zmieni. Zmienia się? Może trochę.
Kato objechane na luzie. Jest dobrze.
Czas na myślenie.
Z młodym wybraliśmy się na wycieczkę na SOR - sporo czasu na myślenie. Trochę zajmował uwagę, ale też mogłem poobserwować ludzi. Niektórzy na siłę pchają się do życia innych. O mały włos, a nie miałbym nowej znajomej, dla świętego spokoju, bo co kobieta zagadywała to głowa mała. Bilans - przetrwaliśmy, gość jest prawie zdrowy.
Cały tydzień w zasadzie wieczorami go kołyszę, a to się przekłada na nie pracowanie.
Weekend.
Praca - znowu. Cały weekend. Czy to lubię? Czasem tak, czasem mam dosyć. Ale to ostatni zjazd.
Dzisiaj trafiłem na taką sentencję, która we mnie jakoś rezonuje. Pewnie coś z tego powstanie.
Miłość to dawanie komuś mocy, aby cię zniszczyć, i ufanie, że z niej nie skorzysta.
Simon Sinek (taki Paulo Coelho dzisiaj)
I teraz co z tym zrobić. Definicja miłości jak złoto. Po co ją publikuję? Bo mi się podoba. Kiedyś może napiszę dlaczego.
Jakoś zrobił się 19.02
W weekend myślałem o tej definicji, bo mi z głowy nie wychodziła. Dlaczego? Bo już kiedyś zastanawiałem się nad tym, czy można kochać więcej niż jedną osobę. Znaczy się wiadomo - dzieci czy rodziców to inny temat. Ale w zasadzie "obce" nam osoby. Czy jest to możliwe, zdrowe, poprawne?
I dlatego ta definicja mi pasuje. Bo na to pozwala. Miłość to otwartość, szczerość, może trochę tak, jakby "stanąć przed kimś nago" (oczywiście w przenośni). Czy może nas zniszczyć takie otwarcie? Może. I to w opór. Skąd wiem? Bo już się tak niszczyłem wielokrotnie. Tylko wtedy nie znałem tej definicji.
I właśnie - czego się najbardziej boję? Tego, że ktoś nagle wpadnie na pomysł, że w zasadzie można by mnie zniszczyć. I to zrobi. [kurtyna]
Mój problem polega na tym, że się relatywnie szybko angażuję, a w drugą stronę zdecydowanie wolniej. Odpuszczam wolno i powoli. Ale może taki mój urok.
Wtorek.
Zostałem zniszczony. O i tyle na dzisiaj.
Opanowanie, cierpliwość, szczęście. W ciągu milisekund się ulotniło. I się po prostu nieprzeciętnie wkurwiłem.
A... i dzisiaj padł żart, który mi zrył beret. Tak. Został w głowie. Mimo, że to żart. Ale mówią, że w każdym jest jakaś prawda. Nawet go nie pamiętam, ale pamiętam sens.
Środa
Na speedzie. Ale muszę napisać. Dwie grube rozmowy. Wnioski? Nie tylko mi się nie chce pracować - marne pocieszenie, ale zawsze. I drugi - może być tak, że świat nie jest taki, jak go postrzegamy.
Co z tym? Nie wiem.
Czwartek
6:36 postanowiłem opublikować zeszły tydzień. Po co? Patrz wyżej.
Dzisiaj będzie piękny, produktywny dzień. Albo nie.
Dzień dobry!
Ł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz