sobota, 10 lutego 2024

nie...

 ...pisałem od ponad tygodnia.

Dlaczego? I dlaczego akurat dzisiaj piszę?

Myślę, że i jedno i drugie mam w głowie zdefiniowane.

Tak jest. Po prostu. Może, jak mam się jak wygadać, to mniej piszę. A może po prostu są dni lepsze i gorsze na pisanie.

A dzisiaj piszę, bo mam chwilę czasu. Piję tragiczne, mocne Porto, położyłem najmłodszego spać, sam prawie usnąłem, ale wiedząc jakie mam tyły w pracy (no a jak! przecież jestem najlepszym prokrastynatorem ever!), zrobiłem wszystko, żeby się zmobilizować i usiąść do komputera.

Dlaczego?

Bo klienci są, więc warto o nich zadbać...

Mogą być nowi - więc warto zadbać o nowych.

Jest jedna skrzynka pocztowa, na którą notorycznie boję się zaglądać. Muszę to poprawić, czyli być tam raz dziennie - i będzie spokój.

Mam sporo do ocenienia. Mam klucz do napisania. Mam karty do zrobienia.

Dlaczego się to nawarstwia?

Bo obok jest ... i remont, życie, rodzina, praca, praca, praca, nawet Netflix jest. Chociaż zminimalizowany maksymalnie.


Jakie dzisiaj pytanie filozoficzne sobie zadaję?

Po co w ogóle jestem. Czasem - i mówię to z pełnym przekonaniem - swoim jestem robię krzywdę, przykrość, czy sam nie wiem... czasem mam takie uczucie, że jestem zupełnie zbędny na tym świecie. Ba - świat by się maił lepiej beze mnie. No ale jestem. Nigdzie się w zasadzie nie wybieram. Więc i będę. Chyba, że Najwyższy (od Którego ostatnio jakoś tak dalej jestem) zdecyduje inaczej. Czasem mnie to nawet ciekawi. Jak to jest po drugiej stronie. Są dni, a może wieczory, kiedy naprawdę chciałbym spotkać Tatę. To już 17 lat. A ja nadal zastanawiam się dlaczego musiał odejść.


Brakuje go.

Tak bardzo. Tak bardzo, że nawet nie umiem tego wyrazić.


Zwykle mówię o sobie, że ogarniam. Ale są - uwaga - mikromomenty, że nie ogarniam po całości. I chciałbym, żeby On był. Powiedział mi co robię źle, albo co jego zdaniem powinienem zrobić.

W głowie mam jego obraz. Surowego dosyć mężczyzny, ale świadomego, inteligentnego, jakoś tam czułego. Do dzisiaj pamiętam, jak mnie przytulał, po tym, jak prawie się utopiłem - bo byłem cwaniakiem, który "da radę". Do dzisiaj pamiętam, jak usłyszałem od niego, że "najgorsze, co mu w życiu wyszło to dzieci" i jak wtedy zbudowałem w sobie siłę, żeby starać się być porządnym człowiekiem. Do dzisiaj pamiętam jak jego koncepcje - nijak nie dające się wdrożyć - musiały być przetestowane - i co w związku z tym zwykle słyszałem. Ale do dzisiaj pamiętam też, że to On pokazał mi jakim być mężczyzną. Oddanym. Nie sobie. Wszystkim dookoła. U niego zawsze On był na końcu. Wcześniej byli wszyscy inni. Magik jeśli chodzi o czas i ilość realizowanych działań. Magik, jeśli chodzi o siłę fizyczną i hart ducha. Wstawał wcześnie. Nie marnował dnia. Miał nawyki - które każdy szanował. Zdecydowanie był mentorem.

Jeśli ktoś zastanawia się skąd się wziąłem ja.... To odpowiedź jest prosta. On nauczył mnie wszystkiego. Życie to zweryfikowało. Ma to swoje plusy i minusy. Czego jest więcej? Nie wiem.


Rzadko płaczę. Bardzo rzadko. Ale... That's the moment.


Najlepszego! Bo powtarzam jak mantrę życzenia najlepszego dnia tego roku! Bo warto!

Ł.


P.S. Dlaczego akurat dzisiaj piszę? Bo mnie o to poprosiła rzeczywistość. A dlaczego taki post? Bo jak zaczynałem pisać miał być o czymś zupełnie innym. Ale wszedł na to Tata...

Brak komentarzy: